Archive for the 'dramaty dnia codziennego' Category

*

*

Międzynarodowy Dzień Obciachu

W kategorii obciach jestem – trzeba przyznać – dosyć niezła, można by nawet rzec, że się od lat skrupulatnie specjalizuję, ale dzisiaj pobiłam w tej dziedzinie rekord znaczący, i to kto wie czy nie nawet życiowy. Dlatego też, chociaż piszę na tym blogu stosunkowo rzadko (bo tak sobie myślę, że po co, skoro i tak gadam, a gdybym tak co ślina na bloga, to moje anagdoty straciłyby w puencie)( albo musiałabym, jak niektórzy, wszystkie zaczynać od “jak to zresztą napisałam na swoim blogu”), to tym razem poczułam pedagogiczny zew, że na przestrogę.

Otóż w Instytucie Sztuki Wyspa i okolicach odbywają się aktualnie różne wystawy w ramach festiwalu Alternativy. Poszłam sobie, rozprostować kości po pracy i rozerwać sezonowo anglojęzyczne synapsy bodźcami wizualnymi, for a change. Poszłam najpierw na pierwsze piętro. Tam po prawej stronie, stoi sobie taki kolorowy rydwan wyścielony dywanikiem. Przyznaję się, że dotknęłam rydwanu, chociaż kulturalny człowiek eksponatów nie maca, ale krzywdy mu nie zrobiłam, więc spoko, bo to i tak nie chodzi o rydwan, tylko zaznaczam mapę terenu. No więc ta sala, gdzie rydwan. I tam było pusto, było słonecznie, słońce rzucało cienie przez okno, i ja sobie tak stanęłam i postanowiłam, że też sobie porzucam cienie. Najpierw rzucałam samymi rękami, a potem przeszłam w stretching i rozciąganie i kręcenie biodrami i skłony na lewą nogę i skłony na prawą i ręka tak i ręka siak aż w końcu normalnie zaczęłam se potańcywać gapiąc się na swój cień jakbym pierwszy raz pojęła istnienie zależności przyczynowo-skutkowej i trwało to trochę długo, a na końcu się odwróciłam, a tam dwa tułowie (dla dodania dramatyzmu powiedziałabym, że trzy, bo to w sumie całkiem możliwe, że jednego tułowiego przeoczyłam w szoku będąc) wystają z okien kamienicy naprzeciwko i patrzą MI SIĘ W OCZY. Nie, że sobie patrzą przez okno, tylko na mnie się patrzą. Jak tak sobie teraz pomyśleć, to w sumie całkiem oczywiste, ale jakoś wtedy nie pomyślałam, żeby pomyśleć.

No, i taki to był encounter ze społecznością lokalną. Letnie porozumienie window-to-window. A na koniec dodam jeszcze, że miałam na sobie spódniczkę, i bardziej, niż prawdopodobne, że przy tym czy takim ruchu widać mi było majtki.

Moja rada na dziś: nie tańczcie w sali z rydwanem. Zwłaszcza w pełnym napierdalaniu słońca i zwłaszcza samemu. I nie w spódniczce i nie w niedzielę. Tak robią ludzie obciachu – ludzie kultury tańczą w tygodniu, w spodniach, schronieniu swoich piwnic i w bunkrach.

k u r p i o w s k a z d r a d a